– Chyba nauczania zdalnego mamy wszyscy dosyć... Mam nadzieję, że wróci to do normalności, bo szczerze mówiąc, przy sześciu klasach pierwszych nie bardzo sobie wyobrażam ogarnięcie nauczania zdalnego. Jak już mieliśmy nauczanie zdalne od 25 marca – znaliśmy młodzież, młodzież znała nauczycieli, znaliśmy wychowawców, więc było dużo łatwiej. Natomiast mam nadzieję, że wróci to do normalności – podkreśla Alina Brochocka, dyrektor Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych nr 6, czyli tzw. „Kolejówki”. I dodaje, że młodzież, która kontaktowała się z nią jeszcze przed wakacjami, często podkreślała, że jest już zmęczona zdalną edukacją i chciałaby wrócić w mury szkolne. Choć oczywiście nie brakuje i takich uczniów, którym ten sposób nauczania bardzo odpowiada.
Jeżeli jesienią nie będzie drastycznego wzrostu zachorowań na koronawirusa, a młodzież rzeczywiście powróci do szkół we wrześniu, na pewno będzie musiała przyzwyczaić się do różnego rodzaju nakazów i obostrzeń. Zwłaszcza tych dotyczących higieny i dezynfekcji. Największych problemów może jednak przysporzyć placówkom edukacyjnym wymóg zachowywania pomiędzy uczniami odpowiedniej odległości.
– Jeżeli każą nam chodzić w maseczkach, rękawiczkach, dezynfekować się – no oczywiście będziemy te standardy zachowywać, będziemy uczniów uczulać, żeby oni te standardy również zachowywali. Myślę, że uczniowie po tak długiej przerwie, od marca do września to jest prawie pół roku, będą bardzo zestresowani. No i tutaj duża rola nas, nauczycieli, żeby po prostu ten stres rozładować w dobrym kierunku (...) Ta epidemia spowodowała, że staliśmy się mniej otwarci w kontaktach, więc myślę, że to będzie dotyczyło zarówno uczniów, jak i nauczycieli. Więc będziemy trzymać dystans, ten taki fizyczny, czyli te półtora czy dwa metry odległości. To w szkołach może być problem, żeby takie odległości pomiędzy poszczególnymi uczniami zachować. Z tego względu, że nasze klasy się nie poszerzyły, ściany się nie rozsunęły, i my w klasie nie jesteśmy w stanie zmieścić w odległości dwumetrowej 30 uczniów – mówi Agnieszka Zalewska-Wróbel, dyrektor Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych nr 5, potocznie zwanego „Budowlanką”.
Problem ten nie jest prosty do rozwiązania. Skoro wszyscy uczniowie nie mieszczą się w sali, można by było podzielić klasę na połowę, w ten sposób, że część młodzieży miałaby tę samą lekcję z danego przedmiotu o innej godzinie. Ale wówczas ułożenie planu lekcji byłoby znacznie trudniejsze, uczniowie prawdopodobnie spędzaliby więcej godzin w szkole, a nauczyciel musiałby pracować podwójnie, by ten sam materiał wyłożyć dwa razy. A przecież samorządy nie są przygotowane na to, by płacić nauczycielom podwójną pensję... Być może jednak dałoby się na przykład wprowadzić jakiś rodzaj rotacji, polegającej na tym, że część uczniów uczestniczyłaby w tej samej lekcji zdalnie, a część osobiście itp.
– Liczę na to, że jeżeli się nawet nie uda całością, to przynajmniej jakoś rotacyjnie klasy będą uczestniczyły w zajęciach w tym systemie klasowo-lekcyjnym. Bo jednak to jest szkoła, która powinna tak funkcjonować, a nie w nauczaniu zdalnym. U nas to nauczanie zdalne też jest realizowane na dobrym poziomie, bo jednak doceniają i rodzice, i uczniowie, że nie jest źle. No ale, mimo wszystko, to nie jest to. W naszym kraju system nauczania klasowo-lekcyjnego funkcjonował od zawsze, to się sprawdzało. W tym roku po raz pierwszy młodzież ma oceny końcowe wystawione zdalnie. Nie jest to sytuacja normalna i wolelibyśmy, żeby powrócić do tych czasów, kiedy dominował system klasowo-lekcyjny. Tęsknimy za tym, młodzież też, i mam nadzieję, że tak będzie – podsumowuje Andrzej Kopiec, dyrektor I LO im. Bolesława Prusa w Siedlcach.